Tak więc przypomniałam sobie o starej, niemalże 30-sto letniej maszynie, która kurzyła się, leżąc w domu rodziców. Przy okazji wizyty, przygarnęłam biedaczkę z nadzieją poskromienia jej i wykorzystania do swoich niecnych planów.
I tak, oczywiście z małymi kłopotami, zabrałam się za ich urzeczywistnianie, zamieniając je w namacalny konkret, czyli namiot.
Wystarczył jeden mundialowy wieczór i namiocik był gotowy.
Radości dziecka było co nie miara, więc pozytywnie naładowana, szyłam dalej...
Powstały kolejne projekty, tym razem odzieżowe, także z myślą o synku...
I będą następne. Już przymierzam się do zakupu tkanin, aby w czasie gdy synek będzie w przedszkolu (a to już od września br.) spróbować swoich sił w ambitniejszych projektach, a planów trochę mam. Co z tego wyjdzie, okaże się za jakiś czas, gdy będę prezentowała swoje prace na blogu. Oby było co pokazać! :)
Aby przeglądać wszystkie szyciowe wpisy - KLIK!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Cieszę się, że odwiedziłaś/eś mnie. Dziękuję za pozostawienie komentarza. Pozdrawiam serdecznie.